Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/102

Ta strona została skorygowana.

— Stopy całuję.
Księcia ten koadjutur w dobry humor wprawił.
Powoli rozpoczęła się nauka u Kapostasa, ale tu robota była niewielka i jakby tylko dla formy mu dawana. Listy do przepisywania, rachunki do sprawdzania i t. p. Czasu było dosyć, a skromne biuro bankiera miało tylko dwóch pomocników, poczciwych i skromnych, ubogich chłopaków, którzy się z księciem poprzyjaźnili wielce. Pochlebiało im może, iż książę ich jako dobrych towarzyszów traktował.
Kilka tygodni zeszło najspokojniéj, chociaż Konstanty często około siebie owych dwóch ludzi podejrzanéj powierzchowności widywał, a rotmistrz Trąba kilka razy mu się na dzień nawijał.
Poczęści uspokojony i dosyć rad ze swojego położenia nowego, a nadewszystko z milczącego Kapostasa, którego codzień bliżéj poznawał jako gorącego patrjotę — książę wrócił do dawnego swego cichego życia. Niekiedy odwiedzał Metlicę, który był zawsze dlań najczulszym, chociaż żona i córka już teraz uczuć tych wcale nie podzielały i przyjmowały go kwaśno. Drżał ile razy starego zobaczył, tak się lękał nowego wybryku Julki, niebardzo będąc pewien, żeby nieroztropna matka sama do