Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/104

Ta strona została skorygowana.

Jak ze wszystkich gospód ówczesnych hotel pod Białym Orłem był najlepszy, tak i kuchnia tutejsza, acz nie tania, słynęła z dobroci. Zwyczajny objad z kilku potraw z półbutelką wina nie więcéj kosztował jak dzisiaj w jednéj z lepszych restauracji warszawskich. Wprawdzie smakosze urządzali tu sobie hulanki kosztowne, płacili wino po dwa dukaty, spijali burgunda i szampana, ale we wspólnéj sali objady były tanie. Schodziło się na nie osób mnóstwo wszelkiego stanu, szczególniéj w niedzielę, nawet z tych, które w mieście mieszkały: wojskowi, szlachta, obywatele wiejscy i mnogo cudzoziemców stojących w hotelu.
Towarzystwo bywało ciekawe, rozmowy zajmujące, niekiedy się trafiła mała burda przy kieliszkach, ale gospodarz miał talent w zarodzie ją zawsze pokonać.
Trzecią już niedzielę szli ze Stefanem pod Orła Białego, oba w humorach najlepszych. Zwykle siadali sobie w kątku wielkiego stołu, gdzie im miejsce robiono. Tym razem, choć dosyć było tłumno, książe i Stefan znaleźli jeszcze swe zwykłe krzesełko i pospieszyli się usadowić na nich. Cudzoziemców liczba była przemagająca. W prawo obok księcia zajął miejsce mężczyzna średniego wieku, po