francuzku ubrany, postawy wojskowéj, wyprostowany, mimo lat, szarmancko się prezentujący, z pierścieniami na palcach, z dewizkami ogromnemi na żołądku, z żabotem białym jak śnieg i mankietami świeżemi jak rozkwitłe lilje. Z nadzwyczaj miłym uśmiechem oglądał się do koła i zdawał czekać tylko sposobności do zawiązania rozmowy, do czego ksiąze jak najmniéj okazywał usposobienia.
Sąsiedztwo to i dlatego nie zbyt było przyjemném, iż podstarzały adonis wyziewał z siebie rozmaite wonie, przy obiedzie czyniące złudzenie, jakby się jadło pomady, puder i mydło. Peruka jego ziała fijołkami przekwitłemi, suknia piżmem, a chustka, którą dobywał często, obrzydłą ambrą. Wszystko to zmięszane razem sztukamięsie nie dodawało smaku.
Właśnie ją podawano po rakowéj zupie, gdy ów cudzoziemcem wydający się piżmowiec ozwał się do księcia grzecznie najlepszą chociaż z dziwnym akcentem polszczyzną:
— Aćpan dobrodziej ze wsi?
— Nie, mości dobrodzieju — mieszkam w mieście.
— Aaa! Miasto jest przyjemne, zwłaszcza gdy jak dzisiejsza Warszawa jest ożywione. Znam niemal wszystkie stolice
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/105
Ta strona została skorygowana.