Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/108

Ta strona została skorygowana.

Tak przeszedł prawie cały stół wesoły towarzysz.
— Teraz koléj na nas, niech się pan nie wstrzymuje! — rzekł książę.
— Ale ba! z młodości naśmiewać się, acz niewinnie, trudno — odparł dowcipny biesiadnik. — Uważaliście panowie, że na starość nie wiedzieć zkąd na twarzy rosną brodawki i jagódki, których zamłodu nie było; tak samo rydykuły i poczwarności... Proszę mi darować moją złośliwość — dodał; — jestem tu osamotniony, przybyłem za interesami, nikogo nie znam... bawię się, jak umiem.
— A bawi tu pan długo? — zapytał Stefan.
— Któż to wie? Przybywam z zakordonu austrjackiego, ze Lwowa, mam proces, a proces to rzecz, która jak nić złota wyciąga się do nieskończoności.
— W Warszawie znajomości są tak łatwe — rzekł książę.
— Ja ich nie pragnę — odrzekł sąsiad; — lubię bardzo młodzież; byłbym szczęśliwy, gdybym z panami dobrodziejami bliższe mógł zawrzeć stosunki.
Wziąwszy to za prostą grzeczność tylko, nasi panowie zaprezentowali się nieznajomemu, który nawzajem powiedział im, że mieszka na Rusi, że służył woj-