Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/109

Ta strona została skorygowana.

skowo i że się zowie kapitanem Panasiewiczem.
Usłyszawszy imię księcia, ów kapitan głęboko się zamyślił.
— Przepraszam bardzo w. ks. mość — rzekł, — czy nie byłbyś synem Hrehorego Korjatowicza, którego ja swojego czasu znać miałem szczęście?
— Właśnie — odparł Konstanty.
— O mój Boże! — ręce składając dodał sąsiad — jakżem szczęśliwy, że syna mego dobrego przyjaciela oglądam! Jakkolwiek młodszy wiekiem, mogę powiedzieć, że nieoszacowany Hrehory był mi zawsze druhem.
To mówiąc, ścisnął dłoń Konstantego i począł prawie rozczulony:
— Co to był za człowiek, co za człowiek święty! charakter niezłomny, dusza prawa...
Księciu jakże to do serca nie miało trafić! Poczęli żywiéj i poufaléj mówić o rzeczach różnych. Kapitan rozpytywał o los syna swego przyjaciela, a dowiedziawszy się nieco (gdyż książę ze wszystkiego spowiadać się nie myślał), począł utyskiwać na świat, niesprawiedliwość ludzką, na prawników, których kauzyperdami nazywał, na pieniaczów itd.
Objad się skończył, kapitan kazał po-