Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/115

Ta strona została skorygowana.

w Warszawie nie bardzo się powodzi! Stancyjka uboga.... ha! ale młodość, mości książe, młodość, to bogactwo. Jest czas na wszystko. Słyszałem tylko w mieście, żeś książe zadarł z wielą i o jakimś wypadku.
Książe rzucił nań wejrzenie, w którém tylko tak zaślepiony i zarozumiały jak pułkownik mógł nie wyczytać wyrazu pogardy.
— Jestem zadowolniony z tego co mam — rzekł sucho.
— Widzę, że książe dawnéj metody się nie chcesz trzymać, ażeby klamki możnych nie puszczać. Tak to było i z ojcem jego. Każdy ma swój system i temperament.
Ale mnie téż, — zawołał wstając, — odwiedzić racz. Kiedy? powiedz! bym przecie był w domu. Stoję pod numerem trzydziestym.
— Tak mało mam czasu przy moich zajęciach.
— No, wieczorkiem jutro... proszę i będę czekał, wracam umyślnie do domu około ósmej, a po ósméj oczekiwać będę? Słowo...
Konstanty się wahał, taki mu wstręt czyniło udawanie, ale w końcu gniew przemógł i odezwał się: