Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/120

Ta strona została skorygowana.

— Ano — zawołał Konstanty — a gdybyś się pan uraził? hę!
Panasiewicz nie spodział się odpowiedzi... otworzył usta.
— Gdybym był obrażony, tobym naturalnie poszukiwał satysfakcji dla mojego honoru.
— Honoru? — szydersko powtórzył kniaź nie mogąc już wytrzymać — honoru?
Panasiewicz zerwał się, słysząc wymówiony ten wyraz z intencją oczywiście złośliwą. Tak mu się to zdało dziwném, że nie wiedział co począć.
— Mości książę, cóż to ma znaczyć?... jesteś u mnie w gościnie!
— A tak, — rzekł Konstanty — ale czy w gościnie?
— Jakto? a....
Panasiewicz oparł się o stół i począł głośno chrząkać.
— Kapitan dostałeś kaszlu? — spytał kniaź.
— Nie... ale mnie djabli biorą, bo w. ks. mość przyszedłeś kpić sobie ze mnie. Ja tego nie lubię!
— Nie wiedziałem! — uśmiechnął się książę.
Oczy gospodarza zapałały. Nagle, sam nie wiedząc prawie co robi, palnął szklanką o podłogę.