Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/124

Ta strona została skorygowana.

— Ale jakie zeznanie! — burzył się Pancini, — jam nic nie winien!
— Ale w drugiéj izbie leżą ludzie, którzy poświadczą o zasadzce, — mówił spokojnie Metlica.
— Podpiszę, niech djabli wezmą, ale mnie puścicie...
— A, jeżeli puścić mamy, to tego... opinuję za pięćdziesięcią, — dodał Trąba, — poco tu na tyle półmisków rozkładać... pludry ściągnąć, dać pro memoria, octem zalać i puścić.
Pułkownik rzucił nań wzrok wściekły, ale opór był próżny, a zajadły na jego skórę rotmistrz stał czekając skinienia.
Podano pióro, papier i kałamarz, a Grzegórz stojąc przy pułkowniku, podyktował mu dobrowolną cedułę, jako zapłacony przez hrabiów... na zdrowie i życie księcia uczynił zasadzkę i t. d. i t. d.
Trąba pilnował, aby pisał wyraźnie, przy téj zręczności pozwalając sobie dać mu kilka razy w kark. Książe go wstrzymywał.
— Daj mu już pokój!
— Cóż? nic? potrąciłem go lekuchno, aby bestja pisała po ludzku... gryzmoli jak kura...
— Ale ty rotmistrzu — szepnął Metlica — także nie kaligrafujesz?