wygodnéj siedzibie, zdjął buty przez oszczędność, kontusz na kołku powiesił i chciał zajrzeć do stojących butelek, ale domyślano się nie daremnie w nich jakiejś mięszaniny odurzającéj i wylano przez okno.
Natomiast dla pana Orzeszki przyniesiono wieczerzę i pokuta pułkownika uroczyście się rozpoczęła.
Zmęczony Metlica obmyśliwszy dla rotmistrza Trąby przyzwoite pokrzepienie na dole w restauracji, rozmówiwszy się ze stróżami, otarł pot z czoła i powoli zszedł do mieszkania swego pupilla. Zastał go smutnie siedzącego na łóżku i przykrém wrażeniem sceny téj przybitego.
Zbliżył się całując go w ramię.
— Mój książe, — odezwał się, — dalipan nie można było inaczéj, Trąba by go był spłazował i zbił na kwaśne jabłko, ja go znam. Dopóki nie zacznie, jeszcze go wstrzymać można, ale jak raz w ferwor wpadnie, niepodobna go oderwać... Mógł być kryminał... Bezkarnie znowu puścić niepodobna. W ten sposób, nim hrabiowie dojdą, co się z ich prawą ręką stało, my odetchniemy... niema się co teraz obawiać.
— Szkaradne życie! nieznośna rzecz! — rzekł książe — lepiéj iść za świat... lepiéj.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/127
Ta strona została skorygowana.