— A, pani! — zawołał, posuwając się ku niéj — ja dopiero w téj chwili dowiedziałem się o słabości kasztelana. Czy mi niewolno ofiarować wam posług moich? jestem swobodny, mogę czuwać; możecie mnie posłać, jeśli potrzeba; zostawcie mnie w przedpokoju na straży.
Nina, milcząc, podała mu rękę, którą on ucałował. Łza błyszczała w jéj oku.
— Zdziwisz się książę, gdy przyjmę jego ofiarę... W domu jestem prawie sama... głowę tracę. Jeśli możesz... kasztelanowi, choć mało ma przytomności, miło będzie spojrzeć na twarz życzliwą.
— A ja tak będę szczęśliwy, jeśli mi pozwolicie służyć!
Konstanty z bijącém sercem posunął się w głąb pokojów za kasztelanową; w sypialni leżał stary na łożu o poduszki sparty, z rękami jak do modlitwy złożonemi, w których trzymał ściśnięty różaniec z krzyżem. Głowa jego siwiejącym otoczona włosem była dziwnie wypogodzonego oblicza, blada już teraz po apoplektyczném uderzeniu w części sparaliżowana. Oczy obracały się z trudnością, usta poruszały się bez głosu, ale znać było, że miał całą przytomność. Liczni słudzy otaczali łoże z widocznym żalem, krzątając się około chorego starca.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/131
Ta strona została skorygowana.