Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/134

Ta strona została skorygowana.

lanki było uderzenie apopleksji. Inni nie lepiéj pono z tego szalonego bankietu powychodzili.
Ranek zszedł w tém milczeniu grobowém, które otacza łoże chorego bez nadziei, może straszniejszém niż śmierć sama. Wszyscy kochający starego z nim razem zawieszeni byli pomiędzy życiem a zgonem. Niektórzy biegli do kościołów, dawali na msze, inni odmawiali w domu litanje, stręczono lekarki i lekarzy...
Sama kasztelanowa chodziła jak posąg, nie mówiąc słowa, blada i znękana. Ile razy zbliżyła się do łoża stając tak, aby chory mógł ją zobaczyć, bo nie łatwo oczy obracał, stary patrzał na nią długo i łza mu powoli dobywała się z powiek, a rysy twarzy pod brzemieniem cierpienia krzywiły się jak do płaczu.
Tak minął dzień cały, nad wieczór zdziwiony bardzo książe usłyszał z ust starca dobywający się szmer niewyraźny... zdawało się, że miał mowę odzyskać. Obrócił się do Konstantego i wyszeptał z trudnością:
— Księdza! księdza!
To mówiąc znowu drżącą rękę wyciągnął ku niemu i podaną dłoń uścisnął.
Książe wyszedł z pokoju do kasztelanowéj zwiastując jéj, że chory przemówił