i że zażądał duchownego. Natychmiast spełniając jego życzenie, posłano po staruszką wikarjusza u św. Jana, który był zwykłym kasztelana spowiednikiem i od lat wielu przyjacielem.
Ale nim podążył ks. wikary, usta kasztelana rozwiązały się niemal zupełnie, po cichu mówił, jednak wyraźnie i przytomnie. Napróżno usiłowano go uprosić by milczał, czuł że mu niewiele chwil pozostawało, a do mówienia bardzo wiele.
Przywołał kasztelanową i poprosił jéj, aby zaraz po bytności księdza przywołano rejenta.
— Ale, proszę cię, nie trwóż się i nie spiesz napróżno, — zawołała — dzięki Bogu już ci lepiéj.
Stary głową potrząsł.
— Uprosiłem sobie u Pana Boga, abym przytomnie, przejednany z nim i spełniwszy obowiązki świat pożegnał, ale żyć nie będę. Czuję to.
Chrześćjański obrzęd pożegnania ze światem u łoża konającego, tak jak go niegdyś u nas odbywano, z głęboką wiarą w nieśmiertelność, był może ze wszystkich w życiu człowieka najuroczystszy, najbardziéj poruszającym. Gdy chory pobłogosławiony, połączony z Panem, powoływał do łoża tych, z którymi przebył ciężką
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/135
Ta strona została skorygowana.