pielgrzymkę, gdy z kolei rękę stygnącą przychodziły całować dzieci, przyjaciele, sługi, domownicy... rozpłakani, a kapłan czytał modlitwy konających przy blasku drżącéj gromnicy, zdawało się, że dwa światy — ziemski i niebieski zbliżały się, pochylały, ocierały o siebie, że duchem postrzedz było można ulatującego z ciała ku wieczności ducha oczyszczonego modlitwą i miłością.
Nigdy żywi o zaziemskie światy bliżéj się nie ocierali, jak w téj godzinie często oznamionowanéj już widzeniami niebios, które drętwiejące wypowiadały usta.
Nikt spokojniéj, bogobojniéj, święciéj nie umierał nad kasztelana. Przywrócona mowa i myśl przytomna posłużyły mu do zamknięcia sumiennego porachunku z ziemskiém życiem. Niepokoił się tylko, aby o kim lub o czém nie zapomnieć przed zgonem, a żona i bliscy napróżno mu starali się wmówić, że żyć będzie.
Nie odpowiadał im na to i przerywał dając rozkazy i rozporządzenia.
Pożegnawszy wszystkich i czule podziękowawszy żonie za osłodę dni ostatnich i poświęcenie dla siebie, kasztelan miał jeszcze dość siły przywołać rejenta i podyktować testament, który drżącą ręką podpisał.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/136
Ta strona została skorygowana.