Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/139

Ta strona została skorygowana.

wód prawdziwéj życzliwości, dozwalając z sobą dzielić chwilę uroczystą i bolesną. Wierz pani, iż nigdy o tém nie zapomnę.
— A! książe, — odparła ściskając jego rękę wdowa, — jabym to wam dziękować powinna. Byliście mi pomocą, pociechą, jedynym przyjacielem w chwili strapienia. Ale ja wam nie będę dziękować. Wierzcie mi, z tą ufnością, z jaką wy szliście ku mnie, jam przyjęła ofiarę czując, że mnie bez słów zrozumiecie... Między wami książe a mną podzielony żal zawiązał stosunek przyjaźni, który się nie zerwie tak łatwo. Jesteś mi bratem, ja ci siostrą być przyrzekam... i nie żegnajmy się... ale... do widzenia!
— Pani pozwoli się spytać... czy myśli zostać w Warszawie, czy wyjeżdża.
— Zostaję, — rzekła kasztelanowa, — dom mój z wyjątkiem was, mksiąże i kilku osób będzie dla wszystkich zamkniętym. Dokądżebym pojechała? Samą jestem na świecie... nie mam nikogo! Jak tylko rodzina przyjedzie, ustąpię z pałacu, a wówczas pomożecie mi nająć skromne mieszkanie...
Książe ucałował jéj rękę i wyszedł wzruszony. Cała ta przygoda, tych dni kilka przebytych w atmosferze śmierci, obraz konającego... żal ludzi otaczających,