zwlekanéj dokonać; gdy po tych obietnicach nagle jak w wodę wpadł, hrabiowie nie wiedzieli, co myśleć, a lękali się go szukać i dowiadywać... Byli tak w nim zaufani, iż nie posądzali nawet o niezręczność i niepowodzenie... sądzili, że zachorował, że się zgrał, że osobista jaka przygoda z placu go ściągnęła... ale czekali, czy nie wypłynie znowu nad wodę. Z każdym dniem jednak byli niespokojniejsi, pułkownika nie było i nie było widać.
Hrabia Zeno chodził chmurny, gdy jednego poranku dano mu znać, iż pułkownik... się zjawił.
Sam wybiegł naprzeciw niego i zdumiony postrzegł człowieka tak strasznie wychudłego i zmienionego, bladego, zestarzałego, iż na widok jego z przestrachu krzyknął.
— Co się stało? pułkowniku!
O kiju, milcząc Pancini wszedł do pokoju, bo przy sługach mówić nic nie chciał, a taić swych cierpień nie myślał, boć przecie spodziewał się, że otaksowane i zapłacone zostaną. Dlatego wprost po wypuszczeniu z obrazem swéj niedoli stawił się u hrabiego.
— Co ci się stało? — powtórzył hrabia.
— Nim odpowiem, pozwólcie mi siąść,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/141
Ta strona została skorygowana.