Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/142

Ta strona została skorygowana.

bo się słabo robi, — rzekł pułkownik i padł na krzesło.
Hrabia patrzał milczący.
— Widzisz hrabio we mnie ofiarę... patrz, do jakiego stanu przywiodła mnie gorliwość dla sprawy waszéj.
— Ale cóż wam jest? co jest? co się stało?
— Stało się coś tak okropnego, tak nieprzewidzianego, tak bajecznego, że ja sam dziś tego pojąć nie mogę. Wszystko było ukartowane jak najdoskonaléj, ludzi miałem pod ręką, młodego człowieka namówiłem, żeby przyszedł do mnie, poznawszy się z nim. Byłem najpewniejszy, że mi nie ujdzie cało!! Ale szatan się w to wmięszał! Ah! Zdradzono mnie, jestem pewny, że któryś z ludzi mnie zaprzedał... Judasz!.. W chwili, gdy mieli wpaść moi, wpadli nasadzeni ich ludzie... i...
Hrabia załamał ręce.
— Zbito cię?
— Zbito! to mało! zgruchotano mnie! zbezczeszczono i dwa tygodnie związanego w łóżku trzymali o chlebie i wodzie, żem ledwie nie umarł... Na dobitkę wymogli na mnie podpisanie zeznania, że... to jest... wszystko...
— Jak to! nasze imię?..
— Oni o niém dobrze wiedzieli...