Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/145

Ta strona została skorygowana.

wiedzieli dobrze, iż ona tém świetniejszéj i głośniejszéj jeszcze zemsty zapragnie.


Upłynęło kilka tygodni spokojnie. Jednéj niedzieli, nie widząc o zwykłéj godzinie przychodzącego Metlicy, Konstanty jakby przeczuciem jakiém tknięty poszedł do Mokotowa.
Znając poczciwego Grzegorza, który punktualnie o jednéj godzinie stawiał się na Marywilu, książę domyślał się choroby, gdyż olbrzym, który nie podlegał nigdy żadnéj słabości, od dni kilku skarżył się na ciężką głowę.
Domek najęty przez niego stał w gęstwinie drzew, otoczony małym ogródkiem. Konstanty, wchodząc znalazł furtkę otworem, a zanim doszedł do drzwi, uderzyło go to, że przez okna zobaczył mnóstwo wyrzuconych drobnych sprzętów, a w domku trzask i łom, jakby rąbanych krzeseł i stołów.
Nie mógł pojąć, co się stało, i pędem wpadł do dworku. Tu widok niepojęty dlań z razu przedstawił się jego oczom... Grzegórz z brwią zmarszczoną, z twarzą zmienioną gniewem, który do wściekłości