Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/149

Ta strona została skorygowana.

wprost i padł mu do nóg, obejmując jego kolana...
— Mój dobry panie! zostałeś mi jeden, — zawołał, — jeden na świecie... a! błagam cię, nie dobijaj mnie, nie odepchnij, nie zawiedź na sercu... bobym umarł nie wierząc już w nic na świecie. Ciebie jednego mam! To był sen... nie miałem dziecka... nie miałem żony... chodźmy ztąd... chodźmy... Grzegórz ci będzie buty czyścił, zapomni o wszystkiém i będzie szczęśliwy...
Ostatnie słowo wymówiwszy uląkł się go i rozpłakał. Konstanty ujął pod rękę starego i nie oglądając się za siebie wyszedł. W milczeniu przewlekli się przez miasto. Grzegórz powiek nie podniósł nawet. Któż wie, lękał się może w jedném z okien Krakowskiego przedmieścia zobaczyć twarz córki.
Stało się, czemu zapobiedz było niepodobna... Téj nocy właśnie Julja wykradzioną została, a raczéj uciekła z domu, prawdopodobnie jeźli nie za wiedzą matki, to z jéj milczącém przyzwoleniem. Gdy rano okropną tę wieść zwiastowała ona ojcu, starając się mu wytłumaczyć Julję i uniewinnić ją po swojemu, Grzegórz wpadł w straszliwy gniew i kłótnia, która