Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/154

Ta strona została skorygowana.

w żeglugę powietrzną i na niéj wielkie budowano nadzieje. Pochlebiało to Warszawie, że w samych pierwocinach aëronautyki, jedna z pierwszych prób tu się odbyć miała, próba, o któréj Europa cała w kilka dni potém chciwie w dziennikach szukała wiadomości.
Lud pospolity, który do ogrodu nie miał przystępu, otaczał zdala posiadłość Mniszchów, drapał się na mury, właził na drzewa, wciskał się na dachy i kominy, aby widzieć śmiałków, którzy mieli wzlecieć w powietrze. Stare dewotki i niemłodzi dawnego autoramentu Polacy choć radzi byli widzieć to cudo, szeptali po cichu o sprawie szatańskiéj i dawali do zrozumienia, że było bezbożnością chcieć człowiekowi latać, gdy Pan Bóg skrzydeł mu nie dał. Tłumaczono to pokusą czartowską i świętokradztwem kary godném... Niektórzy przypominali wieżę Babel także mającą szturmować niebiosa, a ogniem z niebios strzaskaną.
Wielkie wrażenie czyniła wiadomość, że człowiek takiego imienia i rodu jak Jan Potocki, miał się puścić z Blanchardem. Pan z panów, Piławita czystéj krwi, plebejuszowskiéj żądny zabawki i nastawiający kark dla ciekawości spojrzenia z góry na ziemię!