Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/156

Ta strona została skorygowana.

na, ale przeciw naturze jest, by ludzie naszego rodu abdykowali, mości dobrodzieju, i dobrowolnie z hałastrą szli za panbrat.
— A no! żyjemy w takim głupim wieku! to przejście — wszystko późniéj powróci do porządku. To tak, mości książe, jak gdy w naczyniu skłócone płyny razem się pomięszają, ale postawiwszy je zaraz oliwa wraca na wierzch, woda na swe miejsce, a męty na dno!
— Cha! cha! cha! męty na dno! przedziwnie! doskonale! męty! bardzo dobrze. Muszę to moim paniom powtórzyć... dowcipnie! bardzo dowcipnie!
W pierwszy rząd widzów, który wyglądał jak kwiecista grzęda pełna najśliczniejszych twarzyczek i najdostojniejszych słoneczników, wcisnęła się piękna starościna. Ci co nie mogli stanąć przy niéj, bo tu o miejsce było trudno, cisnęli się w koło, aby dotknąć choć kraju jéj szaty i módz do różowego uszka posłać przypomnienia słowo.
Armja, którą dowodziła piękna, urocza, zwycięzka rozwódka, składała się z najserdeczniejszych, najwykwintniejszych, najmilszych rycerzy, zbrojnych w dowcip, tytuły i pieniądze. W pierwszym rzędzie grenadjerowie nieulękli, gotowi pójść do