Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/157

Ta strona została skorygowana.

ołtarza; w drugim lekki żołnierz do tyraljerki miłosnéj wprawny, w trzecim marodery, aby się pochwalić wieczorem, że gwiazdka rzuciła na nich promyczek światła, że i oni mieli chwilę w życiu, w któréj jéj wzrok spoczął na nich.
Jak zawsze wesoła, roztrzpiotana, niespokojna, niemyśląca o jutrze, chciwa wrażenia dzisiejszego i gotowa je okupić największą ofiarą, byle posiąść a jutro rzucić z pogardą w śmiecie, starościna promieniała w tém kółku, którego zwrótką było — Enchanteresse!
W istocie czarowną była i nikt się jéj oprzeć nie umiał, starzy tracili głowy, młodzi serca... a kobiety patrząc na nią — cierpliwość. Zdala współzawodnice szukały plam na tém słońcu i z przekąsem mówiły o niéj, ale zblizka ściskano i całowano ją tak serdecznie. Wielkiém zadaniem chwili było odgadnąć, kogo starościna preferuje i za kogo pójdzie.
— Wierzcie mi — mówiła gospodyni — elle a l’air dissipé, mais au fond elle est très raisonnable... wybierze najbogatszego.
— Biedny starosta! — mówiły panie, — spojrzcie tylko, jak na nią zdala rzuca oczyma, jak kotek odsadzony od miseczki z mlekiem.
— Wszakże kasztelanowa mu owdowia-