Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/162

Ta strona została skorygowana.

Tłum ciekawych zwolna rozpływać się począł, a w ogrodzie pozostało tylko małe kółko pani marszałkowéj, proszonych na kawę i podwieczorek. Starościna nie należała do niego, wiadomość o testamencie niepokoiła ją z wielu względów... potrzebowała sprawdzić pogłoskę i biegła do powozu, chcąc zaraz jechać i Ninie — powinszować.
W bramie spotkała ex-męża swego, który szedł kwaśny i dumny. Zawołała go. Mimo sprawy rozwodowéj, dla samego dobrego tonu, byli z sobą w stosunkach przyjacielskich.
— Słyszałeś starosto o szczęściu kasztelanowéj?.. Mąż jéj znaczną część majątku zapisał. Trzeba pana połajać! Jakże może być, żebyś z jéj położenia nie starał się korzystać... kochaliście się przecie... Ja panu zawsze dobrze życzę... a radabym téż, żeby mu po trzech miesiącach pożycia powiedziała Nina, że jesteś strasznie nudny.
— Ja nie mam szczęścia do nikogo, — syknął starosta, — a do kasztelanowéj mniéj niż gdzieindziéj,
Starościna dała mu wachlarzem po rękach.
— Wstąpże waćpan do klasztoru.
— Myślę o tém właśnie.