Widząc, że do rozmowy nie ma ochoty starosta, piękna Gietta odwróciła się od niego, siadła do powozu i kazała jechać do kasztelanowéj. Było w przeznaczeniu starościnéj, księcia i Niny, ażeby się zawsze spotykali tutaj. Konstanty, który oddawna nie odwiedzał wdowy, a o testamencie nie miał wiadomości wcale, tego dnia przypadkiem się zaanonsował i został przyjęty natychmiast. W chwili, gdy Gietta nadjechała, a sługa nie czekając nim wysiędzie, oznajmił o jéj przybyciu, książe się właśnie znajdował. Chciał natychmiast wyjść, ale uprzejma gospodyni go wstrzymała.
— Zostań książe, proszę, — rzekła, — a jeźli wesoła starościna znajdzie w jego bytności powód do jakiego żarciku, cóż nam to szkodzi?
To nam tak miłe było i drogie, że Konstanty o wszystkiém zapomniał.
Ledwie tych słów domawiała, gdy starościna wleciała jak ptak szeleszcząc jedwabną suknią, spojrzała od progu... i zaczęła się śmiać.
— Zawsze on! — zawołała do rumieniącéj się przyjaciółki, — doprawdy, państwo jesteście jak dwie synogarlice... Jakto? książe nawet nie miał ciekawości widzieć to cudo cudów... balon!!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/163
Ta strona została skorygowana.