Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/164

Ta strona została skorygowana.

— Owszem, widziałem go, gdy uleciał w powietrze i pobłogosławiłem na drogę!
Starościna usiadła a raczéj padła na fotel.
— My byłyśmy z marszałkową w jéj ogrodzie... ciekawe zaprawdę widowisko, z którego, żałuj, żeś nie korzystała. Marszałkowa uprzejmie ci ofiarowała okno, z którego mogłaś widzieć wszystko nie będąc widzianą.
Obejrzała się ciekawie, podejrzliwie.
— Mówiono mi w mieście o otwarciu testamentu tego poczciwego kasztelana... czy prawda, że tak szlachetnie się znalazł pamiętając o tobie?
Kasztelanowa zarumieniła się, a Konstanty porwał z krzesła zawstydzony, dotknięty tą myślą, iż go było można posądzić... Spojrzał na Ninę, któréj wzrok go uspokoił.
— Dziwi mnie, że o tém już w mieście wiedzieć i mówić mogą, — odparła kasztelanowa. — Testament w istocie dziś został otwarty... Kasztelan był najlepszym mężem i najzacniejszym z ludzi, rodzina jego okazała mi życzliwość wielką... ale ja zapewne z ich dobroci korzystać nie będę.
— Jak to? — porywając się zakrzyczała starościna, — mogłabyś ofiary umie-