Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/169

Ta strona została skorygowana.

— Ale koniecznie! — tupiąc nóżką odrzekła starościna.
— Mąż pani! — rzekł Konstanty sucho.
Gietta zarumieniła się cała i targnęła szal na sobie, brwi jéj zmarszczyły się gniewnie.
— To być nie może!
— Niestety, tak jest! Starosta znudzony samotnością szukał rozrywki, a matka téj biednéj Julji jest najmocniéj przekonaną, że się z nią ożeni.
Konstanty mówił to tak zimno, iż obojętność jego jeszcze mocniéj rozgniewała starościnę. Zamilkła, zaczęła się chłodzić wachlarzem, chciała wyjść, ruszyła się, siadła, spojrzała na księcia, na kasztelanową... została. Widocznie obrażoną była do żywego, ale sama wywołała wiadomość, która ją burzyła, i musiała ją przełknąć.
C’est original! — powtórzyła po cichu kilka razy... i zmieniając natychmiast treść rozmowy, poczęła opisywać ubiory pań przytomnych puszczaniu balonu... fizjognomją Potockiego... sprawowanie się pudla... potém oznaki żywego zajęcia, jakie król dać raczył aeronautom.
Wypaplawszy to wszystko, aby tém po kryć wrażenie, którego doznała, odzyskawszy wesołość, przynajmniéj powierzchownie, pożegnała Ninę, nie spojrzała