Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/170

Ta strona została skorygowana.

już wcale na księcia, dając mu do zrozumienia, że dla niéj już nie istnieje i wybiegła.
Posłuszny rozkazowi książę pozostał, ale po wzruszeniu wywołaném drażliwą rozmową starościny, był milczący i smutny. Kasztelanowa podała mu rękę.
— Nie myśl pan o doznanéj przykrości — odezwała się z uśmiechem — rozpocząłeś walkę ze światem, możesz się spodziewać, iż za każdém zetknięciem się z nim każdy z jego reprezentantów, nawet tak leciuchnych jak moja Gietta, spróbuje broni na was! Przecież na ten raz zwycięztwo zostało przy was, starościna wyjechała upokorzona, chociaż nie dając tego znać po sobie.
— I nie przebaczy mi nigdy!
— Ale czyż książę potrzebujesz przebaczenia?... Mówmy o czém inném... powiedz mi o sobie.. o swém życiu, pracy i nadziei.
Nie będziemy powtarzać cichéj owéj, długiéj, wieczornéj rozmowy dwojga ludzi, co nie śmiejąc się przyznać sami przed sobą, kochali się od dawna... Na pół odgadywana, prowadzona półsłowy, była ona jasną i pełną skarbów dla nich obojga, zimną i niezrozumiałą wydałaby się słuchającemu. Konstanty szczęśliwy,