Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/172

Ta strona została skorygowana.

ściem, iż rzadko w rachunek wchodzi — przez kogo...
W rozmowie téj wszakże coraz poufalszéj wzajemnie opowiadali sobie dzieje młodości swéj, jéj wesela i smutki... nie tykając przyszłości, którą oboje chcieli mieć zakrytą, aby pod jéj zasłoną szczęścia się domyślać...
Konstanty spojrzawszy na zegar z przerażeniem postrzegł, iż było blisko północy...
— A! pani — zawołał — jakże mam się uniewinniać, że śmiałem tu pozostać tak długo... Ja nie wiem, straciłem miarę czasu, a powinienem był poszanować jéj samotność i moją nieopatrznością nie dawać powodu...
— O! o to najmniejsza, — uśmiechając się odparła kasztelanowa — świat ani mnie ani księciu nie przebaczy. Starościna rozniesie pewnie i tak o stosunkach naszych tyle dziwnych wiadomości, iż przy nich rzeczywistość zblednie. Ja się z tego śmieję... niech sobie mówią, co chcą...
Podała mu rękę drżąca. Książę całując ja zatrzymał długo... nie wyrywano mu jéj... oczy podniósł błagająco... serce biło... słów brakło... Nina patrzała nań spokojnie, błogo, niestrwożona... uśmiechnięta.