Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/173

Ta strona została skorygowana.

Na ustach już miał wyraz, którego się aż nadto domyślać mogła...
— A, pani! pani... — szepnął — na co mi pani dozwalasz marzyć... abym się w smutnéj potém rzeczywistości przebudził.
— Dla czegóż! — odparła Nina — nazywasz to marzeniem... Niech to będzie dla innych snem, dla nas rzeczywistością. Ale ani słowa więcéj, ani słowa dzisiaj! Idź!
Konstanty uchylił kolano, wyciągnął ręce, Nina ze smutnym uśmiechem pocałowała go w głowę i znikła szybko...
Pijany, oszalony kniaź wybiegł czując, że ta chwila jedna całego w nim człowieka, całą istność zmieniła. Są takie momenta przeobrażenia... transfiguracji ducha, a nic potężniéj nad miłość nie przeistacza człowieka... Zstępuje jako ogień z niebios, spala powłokę ziemską i z biednego śmiertelnika tworzy na chwilę istotę szczęśliwą, jasną, świętą... bohaterską!!
Czemuż ta chwila tak krótko jest trwałą, a z za lazurów jéj wnet czarne wyziewy ziemi się wloką?
Konstanty wybiegł... nie widząc nic, nie pamiętając jak znalazł się w ulicy, nie myśląc, dokąd idzie.
Czy się w tym stanie ducha idzie, czy leci i czy się czuje, co człowieka otacza,