Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/178

Ta strona została skorygowana.

wulsyjnym. Zdumiona gospodyni nie mogła pojąć, co się stało, a na myśl jéj nie przyszło nawet, żeby się to jéj lub księcia tyczyć mogło.
— Gietto! cóż ci jest?..
— A! biedna ty siostrzyczko moja... a! nieszczęśliwa...
— Ja?.. co to jest?
— Okropna nowina! chciałam być w téj chwili przy tobie.
Kasztelanowa zbladła.
— Mów! mów!
Książe! książe twój... Korjatowicz... zabity.
— To nie może być! przed chwilą wyszedł odemnie! — śmiało zawołała Nina.
— Napadnięto go w ulicy... rozsiekano...
Na te słowa kasztelanowa chwyciła kwef, drżącemi rękami spięła suknię i nic mówić nie mogąc wybiegła. Starościna próżno usiłowała ją wstrzymać, goniła, w ganku namyśliła się jéj własny dać powóz, siadła razem z nią i kazała pospieszyć na Wierzbową.
— Pozwól sobie uczynić uwagę, moja droga, — rzekła, gdy były w powozie, — że się najokropniéj kompromitujesz.
Kasztelanowa nie odpowiedziała słowa, była oniemiałą. Ręce jéj obie spoczywały na oknie karety, a oczy szukały w cie-