Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/180

Ta strona została skorygowana.

I stary się rozpłakał.
— Żyje! — powtórzyła Nina! — żyje!.. Na miłość Boga, po lekarzy... powóz wziąć, który stoi u drzwi! Przywieźć wszystkich...
Na głos ten, który doszedł uszów rannego, głowa się jego podniosła, dźwignął się otwierając oczy, zobaczył kasztelanowę, krzyk dobył się z jego piersi i głowa spadając uderzyła o stół.
— Żyje! żyje... rusza się! — zaczęto wołać w tłumie.
Nie zważając ani na przytomnych, ani na towarzyszkę swoją, kasztelanowa przecisnęła się do Konstantego, rękę jego zbroczoną krwią pochwyciła w białe dłonie.
Chirurg, który go opatrywał, osłupiały stanął patrząc na nią, tak była piękną wśród téj boleści i rozpaczy. Starościna już znużona i przelękła krwią i myślą o śmierci, zasłaniając sobie oczy siadła na ławie.
— Ocal go! ocal go! — szeptała kasztelanowa do chirurga, — żądaj co chcesz...
— Ale pani, do ocalenia naprzód potrzeba... spokojności... zostawcie nas...
— Powiedz, czy żyć będzie...
Zimny człowiek ruszył ramionami.
— Bóg jeden wie, my zrobimy co w mocy naszéj.