Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/183

Ta strona została skorygowana.

z krwią zimną mówił, iż żałuje tylko że księcia nie zabito.
Osobliwsza téż jakaś opieka ocaliła pułkownika i draba, zabranych na placu od procesu kryminalnego. Obu ich rotmistrz Trąba oddał w ręce marszałkowskiéj straży. Pancini miał ramię zgruchotane, jego towarzysz ranny ciężko ruszyć się nie mógł, przecież trafem niewytłumaczonym téjże nocy uszli oba.
Rotmistrz Trąba ofiarował się pod przysięgą zeznać, iż pułkownika zdał straży, tymczasem w protokóle nazwiska nie zapisano. Znać już było z tego, że poszukiwanie sądowe będzie nadaremném. Wypadek sądzono oczywiście wedle stanowiska, jakie kto względem osób grających w nim rolę zajmował.
Tak zwane wówczas stronnictwo patrjotów, któremu szło o zaprowadzenie ładu i porządku, o ukrócenie samowoli, o wytępienie obyczaju anarchicznego, gwałtowny krzyk podniosło przeciwko hrabiemu. Występek był tém większy, że się stał pod bokiem sejmu i w rezydencji króla, za który wedle prawa na gardle karano. Ale główny sprawca prawnie ściganym być nie mógł; nie zapierał się on wcale swojego udziału, wyzywając wszakże aby mu go legalnie dowiedziono.