Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/186

Ta strona została skorygowana.

Historja ta zresztą, która przypadła właśnie wśród najgorętszych rozpraw nad nową ustawą zaprzątującą umysły wszystkich, mniéj miała rozgłosu, niżby w innéj chwili mieć mogła... Zapomniano o niéj w kilka dni, a że książę nie umarł na razie, znaleźli się nawet po tygodniu obrońcy, i wielka wrzawa zupełnie ucichła. Wprzódy jednak hrabia miał przyjemność czy kłopot — trudno to ściśle oznaczyć, być zaproszonym przez stowarzyszenie młodzieży, tężyzny, z któréj łona wyszłe gronko przybrało miłą nazwę „stu djabłów,“ na wielki piknik dany na cześć jego na Woli. Czy to było uwielbienie czy szyderstwo, rozpoznać on sam nie mógł. Chwalono jego postępowanie tak bardzo, że to zakrawało na sarkazm. Na uczcie po raz pierwszy ojciec Kakofonjusz wygłosił zredagowane przez się dziesięć przykazań djabelskich, mających służyć za prawidło postępowania młodzieży. Piosnek, pamfletów, trawestacji (w rodzaju późniejszéj biblji targowickiéj Niemcewicza) chodziło naówczas po świecie wielkie mnóstwo. Dziesięcioro djabelskie było dosyć dowcipne i widocznie natchnione znanym paszkwiluszem z czasów Zygmunta III, zawierającym mszę trawestowaną na sposób rakusko-jezuicki. W rę-