Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/187

Ta strona została skorygowana.

kopismach współczesnych zachował się ten dekalog szatański, który na nieszczęście maluje dobitnie obyczaje epoki i jakiś szał bezmyślny, owładający nią w paroksyzmach upojenia.
W części zdrowszéj społeczeństwa warszawskiego i uczta i dziesięcioro sprawiły smutne wrażenie, ale sama przesada była na nie lekarstwem.
Rozsądniejsi sądzili, że djabli doprowadzając zepsucie do teorji i do absurdum, zręcznie przeciwko niemu działali. Prawdopodobniéj nie wiedzieli oni sami dobrze co robili.


Zajście, którego następstw była świadkiem pani starościna, wielkie na niéj uczyniło wrażenie. Nie mogła pieszczoszka zapomnieć mimowolnie widzianéj krwi, ran i twarzy strasznéj porąbanego młodzieńca. To wszakże, co uczuła na widok jego, nie mogło iść w porównanie z rozdrażnieniem, wywołaném okazaną mu miłością kasztelanowéj. Starościna — sama kochać nie mogąc, a budząc zapały, które gasły prędko — zazdrościła przyjaciołce nad wszelki wyraz tego przywiązania cichego, głębokiego, które dla niéj było niedostępném.