— Ale to być nie może, żeby ona była szczęśliwą! Dlaczegoż ja mam być jedna tak biedną?... Ją ten człowiek kocha, ona mu odpłaca wzajemnością aż do zapomnienia o wszelkich konwenansach... a ja mam się tylko trzpiotać?... To okropna rzecz... żeby jeden z tych głupich adoratorów dla mnie w łeb sobie strzelił albo co!... Ja żadnego z nich kochać nie mogę... Nie, nie! gdyby się oni pobrali, jabym z zazdrości umarła!... to być nie może, ja na to nie pozwolę. Muszę temu przeszkodzić... C’est scandaleux! Ona będzie heroiną, a ja zawsze dzieckiem... Ci nieznośni mężczyźni!
Piękna Gietta nie przyznawała nikomu prawa do innego szczęścia nad to, które sama mieć mogła; gniewała się, że inni zdolni byli do uczuć dla niéj nieznanych.
— To małżeństwo nie powinno przyjść do skutku; ona wkońcu będzie z nim nieszczęśliwą... na to trzeba radzić!
I chodziła i myślała głęboko, a naostatak napisała kilka słów do eksmęża swego, jak go nazywała, i posłała doń, żądając, aby dla pomówienia w interesie przyszedł do niéj natychmiast. Sądziła, że powinna mieć jeszcze nad nim przewagę.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/188
Ta strona została skorygowana.