Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/190

Ta strona została skorygowana.

— Kasztelanowa waćpana kochała, pan kochałeś ją, temu zaprzeczyć nie możesz. Ona owdowiała, jest bogatą... w sercu jéj musiało coś pozostać, a waćpan nie korzystasz z tego?
Starosta uśmiechnął się gorzko.
— Ale powiedzże mi pani jeszcze raz, co to ją obchodzi?
— Chcę pana widzieć szczęśliwym!
— Heroizm, w obliczu którego należałoby paść na kolana, a ja po objedzie — odezwał się eksmąż.
— Widzę to... i po winie! — dodała starościna. — Ale raz mówmy serjo!
— Tak jest, serjo, bardzo serjo! O co pani właściwie idzie?... bo że nie o mnie, to rzecz jasna.
Gietta ruszyła ramionami.
— Człowiecze! jakże możesz dopuścić, aby ci wzięto tę kobietę zprzed nosa?... Masz prawa do niéj. Żeń się, nie żeń, to mi wszystko jedno; ale odnów stosunki i przeszkódź tamtemu przynajmniéj!
Ah! j’y suis! — zawołał starosta — ale cóż mi z tego?
— Żadnéj ambicji! — przerwała tupiąc nóżkami z niecierpliwości starościna.
— Jedną w życiu miałem — rzekł powoli mężczyzna — chciałem być szczęśliwym. Kochałem tę kobietę całą siłą