serca... pani nasadziłaś się, aby mnie oczarować, spoić i odebrać od niéj. Rzuciłaś mnie potém wśród drogi... teraz przestałem wierzyć w serce i szczęście; wierzę w dobry obiad, w ładną twarz... w wesołą godzinę, któremi nudy rozbijam.
— Nieroztropny i nielogiczny człowiecze... toż przecie miałbyś zabawkę, dystrakcję... cel, zajęcie.
— To prawda! — zawołał starosta — ale ja tam nie będę przyjęty!
— Staraj się, intryguj! skompromituj... czyż ja ci mam dyktować postępowanie, leniuchu!
— Vous étes inappreciable! — uśmiechnął się mężczyzna... — Wiesz pani, że pójdę za radą, sprobuję... Między nami ta Julka, istota ordynaryjna, a w pretensjach, nudzi mnie przywiązaniem wyuczoném z francuzkiego romansu... W dodatku mam na głowie jéj matkę jeszcze... najnieznośniejszą istotę w świecie... I wystaw sobie pani, obie myślą naiwnie, że ja się z nią ożenię.
— Obrzydliwe! — zawołała starościna... Mąż wstał powoli — Dziękuję za ideę, ce sera une distraction puis sante.
— Czy potrafisz wytrwać?
— Muszę... c’est joli, a potém do kasztelanowéj mam słabość, chciałbym, żeby ten piękny posąg przemówił.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/191
Ta strona została skorygowana.