Tak się rozstali... a starościna przygotowując intrygę zręcznie, pospieszyła do Niny, aby jéj pół dnia malować i opisywać, jak ją ten nieszczęśliwy kocha starosta.
Kasztelanowa słuchała mało, a mniéj jeszcze zdawało się ją to obchodzić. Żyła tylko nadzieją, że Konstanty żyć będzie. Wprawdzie teraz niepodobieństwem było jéj saméj dowiadywać się, co się z nim działo, ale posyłała codzień i codzień przychodził lekarz, a co tylko potrzebném było dła chorego, szło z domu kasztelanowéj.
Choremu oprócz tego nie zbywało na najczulszéj opiece... Miał około siebie troskliwego Metlicę, który nie odstępował tego łoża, rotmistrza Trąbę i natrętnego nudziarza podkomorzyca pińskiego. Ten pamiętny dwóchtygodniowego szczęśliwego bytu i dostatniego jadła u łoża więźnia, dowiadywał się codzień, czy by nie był na co potrzebny... i mrugając okiem, pokazywał na gardło... ofiarując się nieprzyjaciół ojczyzny na inny świat powyprawiać.
Rotmistrz darować sobie nie mógł tego, że tak późno przybył naówczas na plac boju... i że przy księciu zostawił tylko jednego człowieka, który dopiero zobaczywszy napastników, pobiegł zawołać resztę straży.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/192
Ta strona została skorygowana.