Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/194

Ta strona została skorygowana.

Konstanty nie chciał mu wyznać, dlaczego przykro mu było opuścić Warszawę ale milczał. Metlica się domyślał i gdy pozostali sami, otwarcie się wytłumaczył.
— Ja to miarkuję, — rzekł jednego wieczora, — dlaczego się książe nie bardzo zgadzasz na wyjazd... Trzyma tu może kasztelanowa? hę? nie prawdaż? Nie przeczę, że zacna kobieta i że wiele dała dowodów przyjaźni i życzliwości dla księcia, ale ktoby tam tym kobietom wierzył! U nich dziś nowe sitko na kołku, a jutro pod ławę! Pretendentów do ręki mnóstwo, my ubodzy... rachować na serce nie można...
— Ale ty jéj nie znasz, — przerwał Konstanty.
— Znam wszystkie te panie, — westchnął stary, — gorące głowy, a zimne serca m. książe, im więcéj się to kompromituje, gorączkuje, zapala, tém prędzéj ostyga... Widziałem wiele przykładów...
Książe milczał.
Tymczasem starościna sieć intryg swych rozsnuwała z nieubłaganą gorliwością. Pchnęła starostę i narzuciła go Ninie, gwałtem niemal wprowadzając do domu, a że niewiele mu ufała, postanowiła użyć drugiego środka, rozbudzić czujność rodziny...