Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/203

Ta strona została skorygowana.

nigdzie go nie przyjmują, żyje z hałastrą, z mieszczaństwem, na koszcie traktjernika, którego córkę zbałamucił.
— On! — zakrzyknęła kasztelanowa.
— Tak! tak! i dlatego ją tak odbijał u hrabiego... to wszyscy wiedzą! Wcisnął się tu do domu, potrafił przypochlebić, spekuluje na jéjmościn majątek... ale nie damy mu ani was ani majątku. A od czegoż ja jestem...
Zdziwiona, przerażona, kasztelanowa zamilkła, powoli oburzenie na ten despotyzm zaczynało ją przejmować. Nawykła do posłuszeństwa z trudnością teraz mogła się z niego wyłamać, ale uczucie silne podtrzymywało ją.
— Panie podczaszy — ozwała się, zebrawszy myśli — jestem wam bardzo wdzięczną... ale zdaje mi się, żem teraz panią méj woli.
— To się asińdźce zdaje — krzyknął stary gwałtownie — a ja jestem pewny, że głupstwa nie dopuszczę; kobieta prawnie i słusznie małoletnią jest do śmierci i zawsze sub potestate. Na to się znajdą sposoby... a ja przeciwko stosunkom i projektowanemu małżeństwu kładę veto.
Kasztelanowa wstała drżąca z krzesła.
— Siedź asińdźka! — zagrzmiał stryj — siedź. Co to to jest? nie możesz mnie