że gdy nowicjat ten odbędzie i hrabstwo swe dłuższém używaniem utwierdzi, potrafi znaleść w końcu podstarzałą pannę lub majętną wdowę, która podając mu rękę wprowadzi go z rodziną do przybytku uprzywilejowanych.
Wziął i tym razem do serca Siemionowicz polecenie i nazajutrz podążył na Marywil, myśląc jak się wytłómaczy, iż dotąd tam nie był.
Stefan i Metlica siedzieli przy chorym, który miał jeszcze obwiązaną głowę i ledwie zabliźnione ręce. Blady był, wycieńczony i smutny... jakieś przeczucia go dręczyły, a w istocie długie niewidzenie kasztelanowéj, o któréj tylko wiedział, co mu słudzy przychodzący powiedzieć mogli... Od kilku dni nawet i te stosunki z niewiadomych ustały powodów. Żywy umysł i wesołość dawniejsza uleciały, drżał na najmniejszą wrzawę i niepokoił się wszystkiém. Siemionowicz po przywitaniu i kondolencji oznajmił, że nie był w mieście i dlatego nie mógł się o zdrowiu kochanego kuzyna dowiedzieć. Wejrzenie na chorego przekonało go, że okrucieństwem byłoby teraz drażliwą rozpoczynać rozmowę, ograniczył się więc nawiasowém wspomnieniem, iż dawny opiekun kasztelanowéj przybył... Konstanty pobladł słysząc te słowa i zamilkli...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/208
Ta strona została skorygowana.