Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/21

Ta strona została skorygowana.

Dwie czy trzy grube świece woskowe, podobne do gromnic, paląc się w lichtarzach, słabo oświetlały środek gmachu.
Był on tak opuszczony, okryty pleśnią, jak poprzednie. Ale najciekawszą rzecz tu stanowił ów sprzęt odwieczny zepchnięty w kąty i złożony kupami przy ścianach.
Zrazu trudno to było rozpoznać; ale gdy się oczy oswoiły z mrokiem, wszystko wychodziło powoli wyraźnie i zarysowywało się na czarném tle murów okopconych.
Pierwszym szczątkiem, który ciekawe oczy przybyłego uderzył, był wywrócony i połamany tron, którego korona na poręczy, jakby naumyślnie została strzaskana. Pozłota z niego się pościerała, zbladła purpura opadła, a na poręczy herby spłowiałe ledwie było można rozeznać. Obok niego brat rodzony takiż tron drugi, większy i wspanialszy, tego samego doznał losu. Pochylone jeden na drugi, trzymały się, jakby w trupim uścisku. Za niemi widać było odarte z sukna stopnie.
Tuż z jakiegoś katafalku trumna bez