Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/211

Ta strona została skorygowana.

sztelanowa nie jest dlań obojętną... przynajmniéj on tam codziennym gościem.
Konstanty wytłómaczył sobie teraz, dlaczego od dni kilku nie miał żadnéj wiadomości od wdowy.
— Powtarzam tylko, co ludzie mówią, — ciągnął daléj kuzynek, — utrzymują, że serce kasztelanowéj dobre, ale słabą jest i nadto wrażliwą... Łatwo bardzo ulega czułości chorobliwéj, a jeszcze łatwiéj zapomina o tém, co wczoraj kochała... Cóż chcecie! takie te panie są wszystkie...
Nie mógł zręczniéj wysączyć trucizny w piersi Konstantego, który przypomniał sobie ostatni wieczór, a teraźniejsze położenie z nim porównywał. Siedział martwy słuchając, nie odpowiadając nic, zdziwiony temi zwierzeniami Siemionowicza.
— Ale cóż książe na to?
— Co chcesz bym odpowiedział? — rzekł słabym głosem chory. — Sądzę, że to są potwarze... nie wiem nic... a nie zrobię pewnie żadnego natrętnego kroku.
— Czy nie lepiejby było się usunąć, nie czyniąc sobie nowych nieprzyjaciół... masz ich książe dosyć..
Konstanty milczał.
Ta pierwsza próba nie była ostatnią, rzucono nasienie obiecując sobie je pielęgnować. Na uboczu Siemionowicz roz-