Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/212

Ta strona została skorygowana.

mówił się z Metlicą daleko wyraziściéj i bardziéj przekonywająco. Grzegórz rozpłakał się, ale łzy połknął.
Rachował on wiele na kasztelanową dla swego ulubieńca — ale się obawiał zawsze świetnych nadziei, teraz gmach cały runął. Metlica był najmocniéj przekonany, że to co opowiadał Siemionowicz, było najświętszą prawdą. Wstrzymał się jednak od rozmowy i napomknienia księciu, aby go nie zmartwić, chociaż z jego smutku dorozumiewał się, że i on coś złego przeczuwać może.
Tak upłynęło dni kilka w milczeniu, oczekiwaniu, a stan chorego nieco się pogorszył. Metlica po naradzie z lekarzem nalegać postanowił, aby się na wieś wynieść. Podniósł on szczupłą swą sumkę od Kapostasa, nic nie mówiąc wziął w okolicy małą dzierżawę, milcząc postarał się lichy w niéj dworek uczynić mieszkalnym i przysposobiwszy wszystko, jednego dnia przyszedł do Konstantego. Gdy byli sam na sam, przysiadł się doń i całując go w rękę, odezwał się nieśmiało:
— Dobry mój książę, przebacz mi, jesteś jeszcze słaby, ale się nam rozmówić trzeba...
— Nie uważaj na mnie, mów co chcesz mój stary przyjacielu, ja mam dosyć siły, by znieść wszystko...