Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/220

Ta strona została skorygowana.

wnosił, że trzeba będzie komuś zająć się chlebem... rolą i dozorem.
Metlicy szło głównie o zdrowie dziecka, jak on jeszcze księcia nazywał.
Pod wieczór z drugiéj wsi pieszo przyszedł proboszcz z powinszowaniem nowemu sąsiadowi i parafjaninowi swemu. Słyszał on już o jego tytule książęcym i zdziwił się, widząc go połączonym z taką skromnością i ubóstwem. Staruszek był mały, zwinny, wesół, gadatliwy, ruchawy, lubiący się śmiać i nieustannie zajęty parafją.
Spełniał swe obowiązki duchowne z takiém przejęciem, z taką swobodą, iż zdawał się do nich stworzonym. Znał nietylko najmniejsze dziecię w ludnéj parafji, ale téż strój i charakter każdego z tych, których był ojcem duchownym, a razem przyjacielem i opiekunem.
Zwał się ksiądz Drobisz. Dwadzieścia i kilka lat już rządził swą ukochaną parafją i nie było w niéj kątka, ścieżeczki, któréjby po tysiąc razy pieszo, spiesznym swym krokiem nie przebiegł.
Znano go z tego chodu prędkiego, który mimo wieku zachował.
Proboszcz przyniósł z sobą do dworu trochę humoru i ożywienia, potrafił w rozmowę wciągnąć księcia, rozgadał podko-