Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/225

Ta strona została skorygowana.

mu to, zatarł ręce i dodał z dumą, że rachunek jeszcze nie skończony, a gdy będzie potrzeba, to go na drugim końcu świata wynaleść potrafi. To pewna, że wiadomość o ucieczce (tak wyjazd ten nazywano) wielki ciężar hrabiemu zdjęła z serca. Mimo tryumfu miał téż dosyć do zniesienia z powodu téj nieszczęsnéj wendety za brata. Między innymi sam kapitan Pancini z potrzaskanemi kośćmi grubo go kosztował, a nie można było dopuścić, aby niezadowolniony na hrabiego po świecie narzekał. Pomimo bardzo sowitego wynagrodzenia, Pancini, jak tylko — wyłatawszy się — mógł na świat wystąpić, choć przed przyjaciołmi hrabiego milczał i z nim był na oko dobrze, przed poufałymi swymi i w kółku godnych towarzyszów użalał się bardzo.
— To obrzydliwe sknery — mówił po kieliszku pułkownik, unosząc rękę na temblaku. — To są ludzie bez sentymentów. O włos, żem życiem nie przypłacił obrony ich sprawy; naraziłem się, chorowałem... i nędznych tysiąca dukatów wyciągnąć z nich nie było można. Jak żyję, nie trafiło mi się mieć do czynienia z takiém paskudztwem.
W istocie Pancini miał prawo utyskiwać, bo strasznie przybolał, a zapłatę