Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/23

Ta strona została skorygowana.

potrzaskane drągi, pogięte żelaziwo, kupiło się po kątach.
Z pośrodka tych rupieci ogromna basetla, jakby siekierą porąbana, z wypiętym brzuchem, kaleka, skarżyła się na swych morderców.
Widok ten przykry był i przejmujący; mówiła z niego cała zapomniana przeszłość, odrzucona jako niepotrzebna; majestat, wesele, smutek; uczty, wojny i zwycięztwa.
Dobyty może z tych gruzów stolik prosty przyparty był do ściany i około niego gromadzili się ludzie wychodzący gdzieś z kątów, z cieniów, powoli coraz liczniéj skupiający się w pośrodku sali. Niekiedy skrzypnęły drzwi, przybywał człowiek, mówił coś pocichu, czekano. Metlica, zostawiwszy księcia na ławie pod chórem, sam czynił parę wycieczek ku naradzającym się i powracał.
Zgromadzenie składało się — o ile je mógł Konstanty rozeznać — z ludzi różnych, po większéj części mieszczan, rzemieślników i postaci nieznanych, ale wy-