Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/233

Ta strona została skorygowana.

narodu są w nas... myśmy jego prawni przedstawiciele... Gdy zginie i zubożeje szlachta, z nią przepadnie Polska...
W ostatniém było coś prawdy, z tém tylko, że Polska stara, świetna i poetyczna ale niemożliwa już zginąć musiała, aby jak Feniks w płomieniach i krwi nową się odrodzić...
Tymczasem tańcowano zapamiętale. Bale szły po balach... piękne panie mieniały mężów jak tancerzy w mazurku, panowie otwierali serca na raz trzém bóstwom, złoto sypało się stosami, wino lało potokiem, a serca biły rozkoszą aż do omdlenia.
To był akompanjament téj wielkiéj pieśni odrodzenia — niestety!!
Na wsi czas spływał jednostajnie i cicho... a spokój i cisza są powolném na bóle serca lekarstwem. — W mieście wśród wrzawy i pośpiechu gorączkowego rzucano po drodze wczorajsze troski, goniąc za tém, co nowe zrodzić miało. Jesień i zima przeleciały, nadchodziła wiosna, a wtajemniczeni szeptali, że ona być miała odrodzeniem Polski. Bawiono się więc tém zapamiętaléj, iż dla jednych kończył się stary świat, dla drugich młodego wschodziła jutrzenka...
W towarzystwie per excellentiam wiel-