Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/237

Ta strona została skorygowana.

mogłem się nic dowiedzieć... do nikogo dojść, nic wybadać. Mówiono, że taranty są ze stada jego na Podolu i że je niedawno przyprowadzono; że książę ma podobnych całe jedno stado.
— Ale któż on jest? który? jaki?... nigdy, nikt o takim Korjatowiczu, któryby choć jednego miał taranta, nie słyszał.
— Ja także, — zawołał Siemionowicz.
— A to może ja państwu nieco objaśnić potrafię — odezwał się podżyły kasztelan bracławski. — Książę ma dobra w naszym kraju, znaczne dobra, piękne stada. Władali niemi z jakiegoś przekazu testamentowego książęta Woronieccy, a teraz mu je oddali.
— Dawnoż on tu jest?
— Nie wiem, od kilkunastu dni podobno.
— Słowem, że zagadka! — zawołała starościna śmiejąc się. — Jeśli nieżonaty, tobym dla tarantów za niego poszła.
Śmiali się wszyscy i na tém się skończyło. Siemionowicz był ponury i wymknął się wcześnie.
Nazajutrz jeszcze Gietta siedziała przy toalecie w pudermantlu, a fryzjer Jonquille, jeden z najsłynniejszych artystów owego czasu, trefił jéj główkę, gdy oznajmiono jéj Siemionowicza. Nie wątpiła, że przy-