bitnie nacechowanych pochodzeniem ludowém. Parę tylko figur zdawało się do wyższéj należeć klasy. Wielu niepodobna było dostrzedz rysów, bo mieli na twarz nasunięte kapelusze, albo podniesione od sukni kołnierze, tak że im lice zakrywały prawie całe.
Nikt po wnijściu księcia niedyskretném nawet wejrzeniem go nie zmieszał. Zdawali się nazbyt zajętymi przedmiotem narady, by na przybysza zwracali uwagę.
Po kilkunastu minutach oczekiwania żwawo wszedł mężczyzna średniego wzrostu, niepozornéj twarzy, oczów czarnych ognistych, ubrany szaro, popolsku. Ruszyli się wszyscy ku niemu, ściskać poczęli za ręce, i pewien porządek zaczął w tym tłumie się robić sam przez się. Wszyscy rozstawili się i posiadali, milczenie zaległo salę, a ostatni przybyły podniósł głos. Łatwo się było dać słyszeć przytomnym, więc może z téj przyczyny, lub aby na zewnątrz nic nie wyszło, mówił niezbyt głośno, starając się stłumić umyślnie organ silny i donośny.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/24
Ta strona została skorygowana.