— Żywéj duszy od twéj ostatniéj bytności.
— Nie miałaś listów?
Kasztelanowa popatrzyła na nią zdziwiona i ruszyła ramionami, odpowiadając spokojnie.
— Ty chyba coś wiesz, co mnie obchodzić może, a nie chcesz mi powiedzieć.
— Ja! nic nie wiem! doprawdy, nic; ale nie mogę się wydziwić klasztornéj ciszy, w któréj ty żyjesz... badam cię, bo takiego życia zrozumieć nie mogę.
— A jednak, — poczęła zwolna kasztelanowa, wracając do swéj roboty, — jak tobie właściwe to trzpiotowstwo, tak mnie moja cisza. Ja nie rozumiem twojego niepokoju, kręcenia się, latania za czémś niepochwyconém... téj gorączki bez celu...
— A twój cel? powiedzże mi twój cel, moja babuniu! — przerwała starościna.
— Mój? jak najciszéj dosunąć się do końca i spocząć tam, gdzie jest wiekuiste odpocznienie.
To powiedziawszy westchnęła i szyła daléj.
— Ja zaś świętą nie będąc, myślę o świecie... i bawić się lubię... A wierz mi, — rzekła szybko, — że gdybyś miała nadzieję szczęścia, nie odrzuciłabyś go na ziemi.
— Cóż, gdy nie mam téj nadziei?
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/241
Ta strona została skorygowana.